Opowieści | Prządki - skały Pogórza.


"skamieniałe pomniki niegdysiejszego świata..."
M. B. Stęczyński, Okolice Galicyi

Od milionów lat tutejsze, jednak nietutejsze, na wieki niekonformistyczne, nieprzystosowane, nieakceptowane i wykorzystywane. Jak ludzie. Nic dziwnego że w legendach uczłowieczane. Takie są skały Pogórza. Takie są Prządki. Zdawać by się mogło że w rejonie Komborni, Czarnorzek czy Odrzykonia oraz w innych miejscach gdzie skały te można znaleźć, ludzie mieszkali od zawsze. Najpierw Rusini i Polacy, potem już tylko Polacy. Ale zawsze ludzie. I od zawsze. Taka jest natura człowieka że zawsze wydaje się sobie być najważniejszym. Wystarczy jednak chwila refleksji by zdać sobie sprawę że tak oczywiście nie jest. Naturalnym jest jednak że osadnicy korczujący niedostępna graniczną puszczę dawnej Rusi Czerwonej natknąwszy się na wyrastające ponad wierzchołki drzew skały o humanoidalnych kształtach musieli sobie jakoś ich niewzruszona obecność wytłumaczyć.
Mówili więc ludzie że były to córki kasztelana zamku w pobliskim Odrzykoniu, przemienione w kamień z powodu swych moralnych niedociągnięć, z powodu tego co czyni nas ludźmi.
Mówili więc ludzie że panny były to rozpieszczone i zepsute. Mimo faktu że żywot swój wiodły na dzikich obszarach pogranicza, wśród pierwotnej karpackiej puszczy, ojciec ich nie żałował sił jak i pieniędzy aby zapewnić im wszelkie luksusy. Być może była to forma rekompensaty, wynagrodzenia i oszukania ślepego losu którego fanaberią było skazanie jego córek na życie w tej dziczy.
Sytuacja ta bynajmniej nie wpływała korzystnie na mentalny rozwój odrzykońskich panien. Były egocentryczne, próżne, lecz zarazem bardzo piękne, co niestety od zawsze bywa częstym połączeniem.
Zamek odrzykoński leżał na obszarach pogranicza, niedostępnej Rusi Czerwonej, terra incognita, ziemi w dużym stopniu niczyjej. Nic więc dziwnego że pojawienie się gości na zamku wywołało poruszenie wśród wszystkich jego mieszkańców, tym bardziej wśród panien, tym bardziej, gdyż goście okazali się być rycerzami, żołnierzami strzegącymi południowo-wschodnich granic królestwa, żołnierze we mgle, poszukiwaczami złotego runa, Don Kiszotami walczącymi z wiatrakami, gdyż w tych czasach nikt nie wiedział gdzie przebiega granica, granica tak płynna jak woda w wiecznie granicznym Sanie, jak szlachetność i podłość, jak piękno i brzydota. Ogień i woda. Niemożliwe kombinacje. Paradoksy. Czy jednak? Czy świat nie jest sumą paradoksów? Oto szlachetny rycerz, broniący Boga, honoru i ojczyzny zakochuje się w próżnej dziewczynie. Była to najmłodsza córka kasztelana. Jednak według staropolskiego lub też słowiańskiego obyczaju musiał on najpierw poprosić o rękę najstarszej córki. Postanowiono więc że o kwestiach mistycznych rozsądzi rzecz prozaiczna – praca. Panna która pierwsza utka samodzielnie ślubny welon poślubi szlachetnego rycerza. Problem polegał na tym ze szlachetne i delikatne dłonie kasztelańskich córek nigdy wcześniej nie przędły szorstkich i prostych nici. Rozpoczął się wyścig z czasem i własną słabością. Szlachetny rycerz odjechał by bronić niewidzialnej granicy, odrzykońskie panny natomiast przędły nici swojego losu.
Los bywa okrutny. Chciałoby się nawet powiedzieć: czasem bywa łaskawy. Nie był on łaskawy dla mieszkanek zamku. Najwidoczniej los jest istotą wolną i nie cierpiącą skrępowania. Tak bardzo chciały panny los swój odmienić że zemścił on się w sposób okrutny. Zaaferowane naturalną dla każdej ludzkiej istoty chęcią osiągnięcia szczęścia dziewczyny pracowały nie zwracając uwagi na fakt że oto nadszedł Wielki Tydzień.
Wielki Czwartek, Piątek, Sobota. Dni mijały jeden za drugim. Zaabsorbowane, zapatrzone w świetlaną przyszłość, w złudną losu swego odmianę, nie zauważyły że minęła północ i nadeszła Wielka Niedziela. Odrzykoński zamek zadrżał w posadach. Kilka kamieni stoczyło się spod murów aż do potoku w pobliskim lesie. Plusk wody spłoszył ptaki, zbudzone już wcześniej upiorną czerwienia nieba i przerażającym grzmotem nieboskłonu nad lesistymi górami Pogórza. Tajemnicza siła uniosła córki kasztelana z zamku i przeniosła aż do pobliskich Czarnorzek. Piekielna burza jaka rozpętała się nad Odrzykoniem i okolicą nie pozwoliła nikomu wyjść z zamku na poszukiwanie dziewczyn. Po siedmiu godzinach, długich i strasznych jak siedem grzechów głównych, już z samego zamku można było zobaczyć że w lesie nad Czarnorzekami coś wystaje spomiędzy drzew, coś przerażającego a jednocześnie nieodparcie znajomego… Skamieniałe córki odrzykońskiego kasztelana miały już na zawsze pozostać w puszczy pogranicza. Na zawsze na granicy. O krok od szczęścia. Z czarnorzeckiego grzbietu, z wysokości swoich kamiennych oczu wzniesionych wysoko ponad wierzchołkami drzew miały spoglądać na leżące w kotlinie poniżej Krosno, i dalej, na pasmo Beskidu, i dalej, za Beskid, za Przełęcz Dukielską, na południe, gdzie leżała ziemia obiecana, arkadia królewskich i książęcych dworów południowej Europy o których opowiadali czasem kupcy ciągnący gościńcem na północ.
Skamieniałe ambicje wciąż spoglądają w dal, ponad krośnieńską kotliną…


Żywce w dolinie potoku Morcinek.

Zamek w Odrzykoniu


Komentarze

  1. Tak dobrze znam tą legendę, ale opisałeś ją tak barwnie że czytałem z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz