Opowieści | Chełm na Pogórzu Strzyżowskim.




Zbocze od strony Chytrówki wznosi się stromo, gdyby kto miał ochotę przeć prosto w górę musiał by iść na czworakach, upaść i na kolanach pielgrzymować do bóstwa spoczywającego na szczycie. Bóstwa, bożyszcza czy Boga? Jest październik, buki już niewiele mają liści na sobie. Stoją wysmukłe i dumne trzymając się mocno stromego stoku, jakby z zadartymi głowami okazywały pogardę wszystkiemu co na dole, chcą c ukryć swoją nagość.
Skoro góra taka stroma to pewnie mało kto na nią chodził bo i po co, chyba tylko po drzewo, bo góra od wieków ładną buczyną porosła. Tyle że stromo i drzewo ciężko pozyskiwać, a jeszcze teraz rezerwat zrobili. Poręba pod uprawę też by się nie nadawała bo raz że stromo a do tego jeszcze skała spod ziemi wygląda. Więc jeśli już jakiś wariat na szczyt się wdrapie zapewne mocno się zdziwi znajdując na szczycie drewnianą kapliczkę.
W wilgotny, mglisty październikowy dzień zbocza Chełmu wydają się być odseparowane od reszty świata. Snująca się między bukami mgła sprawia że całą góra unosi się ponad czasem, wymyka się bezlitosnej wszędzie indziej władzy klepsydry, zmianom epok, znakom czasu. Jak było na początku tak i na wieki wieków zdają się mówić półnagie październikowe buki. Idziemy stromą leśną drogą, stopy ślizgają się po kamieniach zakamuflowanych pod kolorowymi liśćmi. Las bukowy opatulony subtelną październikową mgiełką wydaje się coraz bardziej nierzeczywisty, coraz bardziej senny, jakby pogrążał się powoli w śpiączce, odpływał na drugą stronę porzucając odzienie, bo tam nie będzie mu już potrzebne. Wróci dopiero za parę miesięcy, przyoblecze nowe strojne szaty i będzie wyglądał jakby w ogóle nie pamiętał o czasach smutku i nagości. Im wyżej wchodzimy tym mniej czas zdaje się nas dotyczyć. Z dołu ze wsi słychać wprawdzie szczekanie psa, ale to odgłos uniwersalny, ponadczasowy i tylko daleki terkot traktora sprowadza nas na ziemię, w bezlitosny XXI wiek.
Ale póki co jesteśmy poza jego zasięgiem, z każdym krokiem wchodzimy w ponadczasowość, gdzie kościół i pogańska świątynia stają się jednym i tym samym miejscem kultu. Pod szczytem znajdujemy rozległą, nierówną polanę, pozostałość po kamieniołomie gdzie przez wieki wydobywano surowiec i przemieniano go kamienne kręgi, kaplice, kościoły, rzeźby a także w rzeczy bardziej prozaiczne, pomagające popychać do przodu nasz doczesny żywot na tym łez padole. Dziś kamieniołom porasta trawa i nie widać tu już działalności człowieka za wyjątkiem może nielicznych plastikowych odchodów naszej cywilizacji.
Idąc dalej w las w kierunku południowo-wschodnim dochodzimy do stojącej na porosłym buczyną grzbiecie Chełmu drewnianej kaplicy z XIX wieku. Kaplica ta jest jak najbardziej realna, można dotknąć jej pociemniałych belek i gontów pokrywających konstrukcję niczym łuski, można poczuć zapach starego drewna , tchnienie przeszłości, tradycji, wiary. Żeby jednak zrozumieć jej genezę, trzeba nagiąć rozum do granic gdyż powód jej wzniesienia jest tak niejasny jak przyszłość tej kruchej budowli.

Stoimy we mgle na rozstaju dróg. A jednak tam dokąd idziemy mgła wydaje się gęstsza. Jeśli obejrzeć się i wytężyć wzrok przez mgłę widać kontury wsi z której wyruszyliśmy w drogę. Przed nami jednak tylko gęsta jak mleko mgła.
Stojąc więc na szczycie Chełmu, oglądając się za siebie, wytężając wzrok, powoli wyłaniają się z mgły zarysy sylwetek. Stłoczone w kamiennym kręgu wznoszą wzrok ku słońcu jako dawcy życia, panu życia i śmierci.
Lecz oto nagle spokój celebracji zostaje gwałtownie zburzony. Oto postacie z krzyżami pojawiają się na szczycie Chełmu, idą w ruch ogień i miecze. Na szczycie góry, w miejscu pradawnego kultu powstaje drewniana świątynia. W środku, zamiast kamiennego bożka, zawisa postać ukrzyżowanego Boga-człowieka, pana życia, bo śmierć już umarła. Postacie które przedtem wznosiły modły do słońca teraz czczą Boga-człowieka, ale nie wszystkie stare obrzędy umarły. W dalszym ciągu, w dzień letniego przesilenia palą ognie na górach, jak czynili to od wieków ku czci boga-słońca, a teraz ku czci człowieka który obiecywał życie polewając głowy wodą, zwiastując przyjście Boga-człowieka. Całe góry wyglądają wtedy jak niebo w gwiaździstą noc. Miejscami tylko przyoblekają je chmury dolin, bo ogniska pali się tylko na górach.
Z czasem wokół kościoła na Chełmie powstał gród a w grodzie karczma, bardzo blisko kościoła. W kościele odbywają się odpusty, a w karczmie pijatyki, bijatyki i inne bezeceństwa. Sacrum ściera się z profanum. Razu pewnego, a było to w piątek, muzykant odmówił gry na skrzypcach, a bawiącym w karczmie było to bardzo nie w smak. Próbowali zmusić muzykanta siłą do akompaniowania im w ich zabawie, ten jednak uciekł do lasu. Bawiący w karczmie, rozochoceni napitkiem, nie dali za wygraną i ruszyli w pościg, aż wreszcie dopędzili nieszczęsnego grajka i zabili. Ponoć od tamtej pory na kościół rzucona została klątwa. Jako ze nikt tam już chodzić nie mógł, bo jak tu modlić się w przeklętym kościele, kościół niszczał Az wreszcie zupełnie się rozpadł.
Ale różnie ludzie mówią. Są i tacy co twierdzą ze na osadę na szczycie Chełmu padła zaraza cholery. Wszyscy mieszkańcy wyzionęli ducha, więc i osada i kościół rozsypały się w proch pod wpływem czasu.
Została tylko lipa. Dziewięćsetletnie ponoć drzewo, rozdarte jakby jakiś olbrzym czasu rozłupał je siekierą wpół, od korony aż po korzenie. Od setek lat drzewo to gnije i próchnieje, umrzeć nie może, niczym drewniany Prometeusz karpackich lasów. Próbowano je tez wyciąć, ale jak tylko drwal uderzył siekierą w jedną z odnóg, z drewna trysnęła krew. Podobno w jedną z odnóg wrósł krzyż który znajdował się na dachu przeklętego kościoła. Tak też tkwią dwa drewniane kikuty na garbie Chełmu po dziś dzień, niczym ręce wyciągnięta po pomoc do niebios, bo nikt nie odważy się tknąć świętego drzewa. Okazuje się że nawet 1000 burzliwych lat historii nie wykorzeniło do końca z naszej tradycji kultu drzewa, czczonego przez naszych prasłowiańskich ojców. Trudno powiedzieć czy mistyczna lipa uchowała się przez sam szacunek do niej czy tez wskutek ustawy państwowej powołującej do życia Rezerwat Przyrody Góra Chełm. Jakkolwiek by nie było trudno oprzeć się wrażeniu namacalnej łączności naszych współczesnych czasów z zamierzchłymi czasami sprzed kilkuset lat kiedy nasi pradziadowie czcili bogów w szumie liści ukrytych.

Stojąc tam, na szczycie Chełmu, w dżdżysty październikowy dzień roku pańskiego 200 wcale ni czułem że gdzieś tam w dole jeżdżą samochody, ludzie komunikują się bez użycia posłańca, atramentu czy papieru a zabijają się z odległości wielu kilometrów, nie patrząc sobie w oczy. Że mają czas wolny i nie wiedząc co z nim począć wsłuchują się w opowieści ze szklanego pudełka, o życiu które w zasadzie nie różni się od ich życia. Stojąc tam na szczycie Chełmu, wydawało się że zaraz zza krzywizny zbocza wynurzy się konny jeździec, niosący wiadomość, być może aż z drugiej strony Karpat, być może już od kilku dni. Musi być to ważna wiadomość jeśli ktoś podjął taki wysiłek by ją dostarczyć. Czy zwiastuje pokój czy też donosi o nadciągających tatarskich hordach? Chociaż ci raczej nigdy nie byli spodziewanymi gośćmi.
Wydawało mi się że we mgle widzę starodawną karczmę. W oknie widać blask ognia palącego się na polepie. Przy piecu zebrali się mężczyźni. Niektórzy popijają wino inni palą fajki. Słuchają opowieści starego człowieka z jeszcze dawniejszych czasów. Opowiada rzeczy niesłychane, niewiarygodne, nie z tego świata i dlatego prawdziwe.




Komentarze

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz