Opowieści | Rokitne - studium zła.



Chrystus Frasobliwy na Rokitnem.



Domaradz, Zatyle, około 1 kilometra od drogi wojewódzkiej do Przemyśla. Ciężka wilgotna mgła unosi się pomiędzy świerkami i spowija las i całe Rokitne w tajemniczej pierwotnej mgle. Świat wygląda nierealnie, jakby ponad czasem. W chwilach takich jak ta można się poczuć jakby czas nie istniał, jak gdyby ktoś wymieszał wieki historii ludzkości, starł w pył, rozcieńczył deszczem i rozlał nad Rokitnem. Z gęstego mleka mgły wynurza się człowiek któremu miejsce to zawdzięcza swą piekielną nazwę – zbój Rokita, niesławny beskidnik, postrach kupców wiozących swoje bogactwa na południe Europy, przez Karpaty.
Trudno powiedzieć kiedy dokładnie szlachcic, z nazwiska nieznany, sąsiada swojego najechał i na banicję został skazany. Fakt faktem, że wskutek porywczości, zbiegu okoliczności, niesprawiedliwości bądź też innych ponadludzkich czynników, życie jego wywróciło się do góry nogami. Huragan losu rzucił go w końcu na leśną polanę, gdzie zbudował dwór. Wkrótce wokół owego dworzyszcza powstała osada banitów, ludzi którym życie nie ułożyło się w prostą drogę, ale w serpentyny, porównywalne do tych którymi wjeżdża się od Domaradza na wyniesienie Pańskiego i Zatyla. Nieszczęśni ci podróżnicy w czasie tutaj właśnie, w miejscu nazwanym później Rokitnem bądź też Kościeliskiem, próbowali rozplątać splątane nici swojego losu. Zbudowali więc kościół w którym chcieli modłami wybłagać odkupienie ziemskich win. Są jednak ludzie których zbawienie zdaje się nie obejmować, których predestynacją jest potępienie, przynajmniej tu, na ziemi, w poczekalni wieczności. Zamiast w kościele leżeć krzyżem i pokutować za swe winy, karpaccy banici na czele ze swym przywódcą, ojcem założycielem, zaczęli napadać na kupców ciągnących Cesarskim Traktem w kierunku beskidzkich przełęczy i dalej, na południe Europy, aby wzbogacić się i umrzeć w dobrobycie.
Zło szerzyło się w zbójeckiej osadzie. Wygnanie ze społeczeństwa najprawdopodobniej uwolniło ich zarazem ze społecznych ograniczeń. Siedem grzechów głównych stało się konstytucją osady. Z powodu swoich okrucieństw przywódca zbójów zyskał wśród okolicznej ludności miano Rokity, diabła wcielonego.
Przekleństwo zmiennego losu ciążyło jednak nad Rokitą i jego kompanami. Najpierw wygnano ich poza ogół, stali się banitami, podludźmi. Gdy już wydawało się że niejako zemścili się na społeczeństwie za swoją izolację, gdy już kręta ścieżka życia zaczęła się układać w prostą choć okrutną drogę, na horyzoncie przeznaczenia pojawili się Tatarzy, XVII-wieczni żniwiarze losu. Być może zadufani w sobie beskidnicy nie bali się tatarskiego zagrożenia, być może zamroczeni alkoholem zarzucili czujność na rzecz jakże błogiego zapomnienia. Pewnym jest jednak że skośnoocy wojownicy zrównali z ziemią zbójecką osadę w Domaradzu. Tylko kościół nie dał się spalić. Pusty kościół, ofiarny totem, symbol powierzchownej wiary, zapadł się pod ziemię na oczach zdumionych i zdjętych strachem tatarskich najeźdźców. Odtąd ludzie w pobliskich przysiółkach Domaradza słyszeli jak w niedzielę na Rokitnem biją pod ziemią dzwony. Podziemne wezwanie do modlitwy przejmowało dreszczem i napawało grozą. Jak gdyby dzwony swym podziemnym i niebiańsko-piekielnym głosem prosiły o uwolnienie. Zebrali się wtedy mieszkańcy Domaradza i postanowili wydobyć nieszczęsne dzwony spod ziemi. Po wielkich trudach udało się tego dokonać. Dzwony załadowano na wozy i powieziono serpentynami w kierunku Domaradza. Nie wiadomo dokąd je wieziono, być może do biskupów przemyskich którzy w owym czasie rezydowali w Brzozowie. Nie było jednak dane biskupom ujrzenie zaczarowanych dzwonów, bo gdy zwierzęta ciągnące wozy z magicznymi dzwonami do domaradzkiego kościoła, który po dziś dzień się tam znajduje, żadna siła, ani ludzka, ani boska, ani piekielna nie była w stanie ich ruszyć. Zdolność odczytywania nadprzyrodzonych znaków i sygnałów wszechświata była wtedy jeszcze w ludziach dobrze rozwinięta bez problemu więc zrozumieli Domaradzanie że dzwony mają zawisnąć tu właśnie, w domaradzkim kościele, ze tu właśnie swym biciem mają przypominać jak cienka jest granica między złem a dobrem, między mądrością a głupotą, między wolnością a zniewoleniem, między wiarą a hipokryzją…
A na Kościelisku wciąż, tak jak przed wiekami, unoszą się mgły…





Na Rokitnem


W Domaradzu.

Komentarze

Prześlij komentarz

Dodaj komentarz